Satyra na „denta”

Satyra na „denta”
Adam Zyśk 
Lekarz dentysta stawiający jakość przed ilością. „Szkiełko i oko silniej mówi do niego niż czucie i wiara”, dlatego nie rozstaje się z lupami czy mikroskopem, a Mickiewicza woli zamienić na dobry kryminał Krajewskiego. W pracy zajmuje się głównie endodoncją, stomatologią zachowawczą i protetyką. W jego żyłach płynie rock and roll, choć ma w sobie dużo więcej pokory od rockowego muzyka. Lubi podróżować, eksperymentować w kuchni i czasem się powygłupiać.
Przed przeczytaniem tego tekstu zaleca się konsultację z lekarzem okulistą, gdyż tekst należy traktować z przymrużeniem oka. Dotyczy on jedynie nowo otwieranych placówek, nie zaś działających na rynku od dawna gabinetów stomatologicznych.

Czy się trochę nadymam? Niekoniecznie. Bynajmniej nie z dumy. Zawsze się mówi, że Polak potrafi! A to jakąś lukę w prawie znajdzie, a to jakiś sposób na ominięcie przeciwności metodą na „MacGyvera”... Mam jednak wrażenie, że ta nasza narodowa cecha, jaką jest oczywiście kreatywność, nie inaczej (!), gdzieś się gubi, kiedy trzeba nazwać swój nowy gabinet stomatologiczny.

Wybaczcie, Szanowne Koleżanki i Szanowni Koledzy, jeśli teraz włożę trochę kij w mrowisko. Wielu z Was posiada własne gabinety i odnosi wspaniałe sukcesy kliniczne, którymi chętnie dzieli się on‑line, ale też off‑line podczas szkoleń. Wiem, nazwa gabinetu to tylko dodatek, to jedynie szyld, logo. Pacjenci są również nieco przyzwyczajeni do tego naszego folklorystycznego już nieco prefiksu albo sufiksu, jakim jest cząstka słowotwórcza „dent”.

„Cośtamdent” lub „Dentcośtam”.
Nie chciałbym używać w tym tekście żadnych przykładów, jeśli jednak zastanowicie się nad nazewnictwem gabinetów w swoim mieście, to z pewnością kilka takich miejsc przyjdzie Wam do głowy (jeśli nawet nie to, w którym pracujecie).

Na 1 360 stron Słownika języka polskiego PWN hasło „dent” występuje jedynie jako skrót w formie „dent.” i oznacza „dentysta, dentystyczny”. To więc dość logiczne, dlaczego jest tak często wykorzystywane. Gdzieś jednak zgubiliśmy oryginalność, skoro na około 40 000 haseł wybieramy w większości akurat to jedno...
A może by tak otworzyć słownik języka angielskiego? Cóż mądrego powie nam o naszej cząstce „dent”? Ano „dent” oznacza w języku angielskim dokładnie tyle co „szczerba” w języku polskim. Świetna reklama, doprawdy.

Znane jest w marketingu motto „wyróżnij się albo zgiń”, a my nadal giniemy w morzu różnych szczerbatych nazw, które w różnych miejscach w Polsce potrafią się powtarzać i to kilkukrotnie! Czy to jeszcze autorski pomysł, czy może już plagiat?

W drugiej kolejności mamy skłonność do włączania do nazw gabinetów cząstki „med”, co ma prawdopodobnie sugerować koneksje z medycyną. W sumie logiczne, ale tak praktyczne, jak w 2018 roku nadanie córce imienia Zuzanna. (Sam chciałem to uczynić w tym właśnie roku, lecz zajrzałem na stronę GUS‑u i zmieniłem zdanie). Za kilka lat, kiedy latorośl zdobędzie możliwość skutecznej komunikacji, strach będzie krzyknąć przez okno w kierunku osiedlowej piaskownicy: „Zuźka! Obiad!”, bo w kolejce do miski dziewczyny ustawią się w dwuszeregu.

O tym, że Polak potrafi wspominałem już wyżej. Kliniką możemy nazwać jednostkę, która oprócz działalności leczniczej prowadzi również działalność dydaktyczną, dyplomową lub podyplomową i żaden gabinet w Polsce nie powinien jej nadużywać, co jest prawnie uregulowane. Mówiąc „klinika”, często mamy na myśli jednostkę uniwersytecką. Mam w swoim mieście przynajmniej dwa gabinety, których właściciele albo faktycznie nie znają przepisów prawa, albo strugają wariata, trzymając kciuki, że „jakoś to przejdzie”. Ale mam też takie, którym nie można zarzucić braku znajomości zapisów ustawy. Słowo „klinika” zastąpiły one słowem „clinic”.

Może nie odkryję Ameryki, ale „clinic” to bardziej odpowiednik polskiej „przychodni”. Da się obejść prawo? Oczywiście! Może kojarzy się to bardziej z american dream o swoim Hollywood smile? Może. Co niektórym pacjentom z pewnością, ale to chyba nie jest mój target. Wśród 40 000 tysięcy haseł w słowniku języka ojczystego naprawdę jest w czym wybierać. W ostateczności zawsze możemy wybrać oszczędnie i praktycznie – nazwisko z dopiskiem „stomatologia”. Wraz z odpowiednią oprawą graficzną z pewnością będzie to oryginalne, pod warunkiem, że nie nazywamy się Kowalski lub Nowak.

Nie dawniej jak wczoraj przechodziłem obok lokalu z wielkim szyldem „GABINET STOMATOLOGICZNY”. Obok, na witrynie widniał jedynie numer telefonu. Chwila z wyszukiwarką internetową utwierdziła mnie jedynie w mojej niewiedzy co do tego, któż tam przyjmuje. Wczułem się w rolę pacjenta i chyba byłby to ostatni numer, na jaki bym zadzwonił. Szanuję minimalizm, ale to nazwałbym chyba mikromalizmem. Takie przeciwieństwo megalomanii. Wstydzioszkowatość. „No hej, tu jest piękny gabinet stomatologiczny, ale nie dowiesz się, kto tu przyjmuje”. Ciekawe, czy gdybym się umówił na wizytę lekarz lub lekarka (?) w ogóle by się przestawił/a, czy może znalazłbym jakiś dyplom w ramce, żeby domyślić się, kto zacz?

Szanowna Koleżanko, Drogi Kolego. Miej świadomość, że od początku swojej kariery budujesz własną markę. Możesz zniknąć w tłumie lub się wyróżnić. Co wybierasz?

Postscriptum
W tym miejscu zaleca się czytelnikom pomiar ciśnienia tętniczego krwi. Jeśli jego wartość jest zbyt duża, proszę przyswajać tę informację dwa razy dziennie: gabinety o wyrobionej marce i renomie, funkcjonujące na rynku od lat ze swojskim i utartym oraz akceptowanym przez pacjentów prefiksem lub sufiksem „dent” uprasza się o niezmienianie nazwy. Nie powinno się zmieniać konia w trakcie przeprawy przez rzekę.