Pokój z widokiem na śmietnik

Pokój z widokiem na śmietnik

Lekarz dentysta stawiający jakość przed ilością. „Szkiełko i oko silniej mówi do niego niż czucie i wiara”, dlatego nie rozstaje się z lupami czy mikroskopem, a Mickiewicza woli zamienić na dobry kryminał Krajewskiego. W pracy zajmuje się głównie endodoncją, stomatologią zachowawczą i protetyką. W jego żyłach płynie rock and roll, choć ma w sobie dużo więcej pokory od rockowego muzyka. Lubi podróżować, eksperymentować w kuchni i czasem się powygłupiać.

Zakupy grupowe? Czasem aż żal nie skorzystać. Hotelik w górach za połowę ceny w sezonie? Biorę!

Kilka razy trafiłem na świetne okazje, lecz po przyjeździe na miejsce czułem się jak klient gorszej kategorii, który dostaje pokój z widokiem na śmietnik. Może to tylko moje odczucia, ale nigdy nie poczułem, że zrobiłem na takich zakupach interes życia. Ani jako nabywca kuponu, ani jako jego wykonawca w trakcie mojej stomatologicznej kariery, o czym później.

Jak to działa?
Im więcej osób zdecyduje się na zakup, tym bardziej można opuścić cenę. Jak w hurtowni. Lwia część ceny kuponu grupowego trafia jednak do serwisu oferującego takie zakupy, nie zaś do sprzedawcy usługi czy towaru. Sprzedawanie swoich usług za niewielkie pieniądze ma więc być formą promocji lub reklamy, w myśl zasady: „Jeśli klientowi się spodoba, to na pewno wróci.”
Ja jednak nigdy nie wróciłem w to samo miejsce.

Zakupy grupowe w stomatologii? Promocja czy pułapka?
Śledzę nieco ten przedziwny rynek kuponów na usługi stomatologiczne i muszę stwierdzić, że popularność tego typu praktyk wśród dentystów szczęśliwie spada. Choć są to tylko moje własne obserwacje, cieszy mnie to niezmiernie, bo zakupy grupowe w stomatologii są podstępną pułapką. Dlaczego?

1) Traktuje się pacjenta jak klienta!
To niewybaczalny błąd. Klient płaci i wymaga. A tu pacjent faktycznie płaci, bo kupony można nabyć różne... Tylko jak potem je zrealizować przy braku wskazań? Jak sprostać oczekiwaniom pacjenta, który nieświadomie sam stawia się w roli klienta?

2) Pacjent kupuje kupon na usługę, co do której nie ma pojęcia, czy są wskazania medyczne!
Przykładowe kupony (sic!):
„Leczenie trzech ubytków z konsultacją i przeglądem” za 189,99 zł
A jeśli pacjent nie ma ubytków? Albo zażąda wykonania trzech ubytków drugiej klasy MOD w tej cenie,
gdy spróbujemy wypełnić mu drobne ubytki klinowe?

„Wszczepienie implantu zębowego” za 1294,99 zł

Poważnie? Bez wywiadu medycznego, bez badania warunków miejscowych i oceny predyspozycji oraz ryzyka mogę kupić sobie kupon na wszczepienie implantu? A co, jeśli nie ma warunków na wszczepienie implantu w miejsce brakującego zęba? A co, jeśli zabieg da się wykonać, ale będą potrzebne dodatkowe procedury
przygotowawcze, za które trzeba już słono płacić? A jeśli pacjent nie doczyta się, że cena nie zawiera odbudowy protetycznej na tymże implancie?

„Wybielanie zębów” za 249 zł
Bez omówienia potencjalnych korzyści, ryzyka i konieczności przestrzegania specjalnej diety po zabiegu, a także leczenia ewentualnej próchnicy przed wybielaniem? Brzmi jak proszenie się o kłopoty, czyż nie? A może pacjent chciałby wybielić martwy ząb, a nie wie jeszcze, że nie da się tego zrobić od zewnątrz?

„1 łuk stalowego aparatu ortodontycznego” za 499 zł
Bez ustalenia, czy są wskazania do leczenia oraz jakie są jego ograniczenia, to pacjent podejmuje decyzję za ortodontę – czy będzie nosił aparat, czy nie. Doskonały pomysł, prawda? A może zupełnie wyłączyć ortodontę i zacząć sprzedawać aparaty DIY do przyklejenia w domu? (Chociaż ortodontyczne leczenie nakładkowe zmierza właśnie do redukcji roli ortodonty w procesie leczenia...).
Jak dla mnie, strzał w kolano. Ortodoncja to zbyt wysoka matematyka, żeby sprzedawać ją za bezcen. Chyba że kruczek jest w cenie wizyt kontrolnych? No, ale wróćmy do punktu wyjścia! Skąd pacjent wie, czy są wskazania do leczenia aparatem stałym??

3) Nie wiąże to w żaden sposób pacjenta z gabinetem…
…jak mogłoby się wstępnie wydawać. Z własnego doświadczenia wiem, że mimo najlepszego podejścia do pacjenta, poświęconego czasu, omówienia potrzeb leczniczych, tylko 10% pacjentów z zakupów grupowych umawia się na kolejną wizytę. Reszta znów szuka „świetnych” okazji.

4) Kreuje niekorzystny wizerunek dentysty jako sprzedawcy usług.
Wizerunek gabinetu też na tym cierpi. Skoro ktoś sprzedaje takie kupony, musi mieć małą bazę pacjentów. A jeśli ma mało pacjentów, to czy na pewno dobrze tutaj leczą? Może jest nowy w branży i rozkręca interes? Czy będę się tam czuł bezpiecznie?\

5) Rodzi mnóstwo frustracji wewnątrz zespołu stomatologicznego.
Zarobek nieadekwatny do włożonego wysiłku to brak motywacji do pracy. A to niestety przekłada się na jakość. Uczciwy pracodawca zapłaci prowizję od przychodu z kuponu lekarzowi wykonującemu na przykład usuwanie kamienia, licząc na promocję gabinetu i biorąc koszty tej promocji na siebie. Ale często jest inaczej. Mój były pracodawca nie płacił nic. Lekarze godzili się na wykonywanie badania i piaskowania bezpłatnie, licząc, że przy okazji nakłonią pacjenta do leczenia, na czym już przy okazji zarobią. Czy to forma motywacji Czy może demotywacji?

6) Oraz mnóstwo frustracji i rozczarowań niedoinformowanych pacjentów.
„Jak to, kupon na piaskowanie nie zawiera w sobie usuwania kamienia!?”.
A to najłagodniejsze, co może Was spotkać! Wyobraźcie sobie minę pacjenta, który kupił voucher na implant i trzeba przekazać mu informację, że bez kosztownego „sinus lift’a” się nie obędzie... Chciałbym być przy tej rozmowie!

Zanim więc sięgniemy po „łatwe” pieniądze i samoopłacającą się reklamę, zastanówmy się...
Ile jest warta nasza renoma?