Felieton geograficzny, czyli o tym, że wszystko ma swoje granice

Felieton geograficzny, czyli o tym, że wszystko ma swoje granice
MS 2022; 1: 84-85.


Adam Zyśk 
Lekarz dentysta stawiający jakość przed ilością. „Szkiełko i oko silniej mówi do niego niż czucie i wiara”, dlatego nie rozstaje się z lupami czy mikroskopem, a Mickiewicza woli zamienić na dobry kryminał Krajewskiego. W pracy zajmuje się głównie endodoncją, stomatologią zachowawczą i protetyką. W jego żyłach płynie rock and roll, choć ma w sobie dużo więcej pokory od rockowego muzyka. Lubi podróżować, eksperymentować w kuchni i czasem się powygłupiać.
Witam Was moi mili bardzo serdecznie po przekroczeniu wschodniej granicy 2022 roku. Proszę oddać paszporty, tak te z Polsatu też mogą być, granica zamknięta. Powrotów nie będzie, z wyjątkiem oczywiście podróży sentymentalnych, w jakie będę Państwa czasem zabierał.
 
W świecie, w jakim żyjemy, do jakiego przywykliśmy, wszelakie granice często zacierają się. Państwa Unii Europejskiej moglibyśmy bez skrępowania przemierzyć pieszo przez nikogo nie niepokojeni. Keine grenzen! Można powiedzieć, że bezgranicznie zatraciliśmy się w wolności bez granic, lecz zapominamy często, że „Wolność człowieka zaczyna się tam, gdzie kończy się wolność drugiego człowieka” (cyt. Alexis de Tocqueville).

Nasze granice w relacjach międzyludzkich wyznaczają nasze terytorium, określają to, jacy jesteśmy, co lubimy, czego nie i co z nami można zrobić, a z czym nam nie po drodze. Każda nowa relacja, w którą wchodzimy na początku przypomina nieco rekonesans. Kiedy poznamy już „kształt” drugiej osoby wiemy, czego możemy się po niej spodziewać. Nasza relacja staje się stabilna.

Dlaczego w ogóle warto stawiać pewne granice w relacji z drugim człowiekiem? Brak jasnego sygnału, że zachowanie danej osoby nam się nie podoba, utwierdza ją w przekonaniu, że może sobie na takie zachowania pozwolić w stosunku do nas. Dajmy komuś palec, a finalnie weźmie całą rękę!  Jeśli nie mamy granic jesteśmy jak kulka plasteliny, w którą cały czas ktoś wkłada palce za naszym przyzwoleniem. To zostawia trwałe ślady i nasze osobiste granice kurczą się, przyjmując kształt czyichś oczekiwań. Gubimy własne „ja” dla kupienia pozornego spokoju ducha.

Stawianie wyraźnego znaku STOP buduje szacunek do samego siebie i poczucie własnej wartości. Postawienie granicy już na początku relacji uwolni nas od wielu frustrujących momentów, w których będzie nam potem niewygodnie. Frustracja kumuluje się, a potem zwykle następuje eksplozja, mniej lub bardziej spektakularna. Zostawia zgliszcza między ludźmi, nie bierze jeńców.
 
No dobra, my tu „pitu pitu” o tych granicach, ale co to w ogóle za temat do „Magazynu Stomatologicznego”? Otóż bardzo ważny pod kątem relacji z pacjentami!

Pacjenci często naciskają na podjęcie próby leczenia mimo niekorzystnych rokowań. Pamiętam kilka sytuacji, w których jako żółtodziób dałem się namówić na wykonanie takiej próby „bo pacjent prosił”. Skończyło się tak, jak musiało się skończyć, bolesną nauczką dla pacjenta i dla mnie, a także skazą na reputacji. Dziś stawiam sprawę jasno: „Nie podejmę się tego leczenia, szkoda mi Pana pieniędzy i swojej daremnej roboty”. To jest delikatne postawienie granicy, które nie niszczy relacji z pacjentem, a często nawet buduje zaufanie. Dajemy czytelny sygnał, że nie używamy półśrodków. Albo dobrze, albo wcale. Jeśli pacjent tego nie rozumie – kończymy tę relację na etapie konsultacji i uścisnąwszy sobie dłonie idziemy każdy w swoją stronę.
 
Wytyczenie granicy to niekiedy zrezygnowanie z czegoś. Ja na przykład praktycznie nie przyjmuję dzieci. Najmłodsi pacjenci bardzo często doprowadzali mnie do krawędzi cierpliwości, a nawet czasem mnie z niej zrzucali patrząc, jak spadam w otchłań bezradności. Próby umówienia dziecka do mnie kończą się czynnym acz uprzejmym oporem rejestracji z poleceniem zaufanego gabinetu włącznie.
 
Sobotnie, niedzielne czy świąteczne nagabywania, abym ruszył na pomoc ulżyć komuś w bólu zęba puszczam dziś mimo uszu. Jeszcze kilka lat temu rzuciłbym wszystko i ruszył z odsieczą, kosztem swojego czasu z rodziną. Nawet krótka weekendowa wizyta pacjenta w gabinecie zawsze wiązała się z wcześniejszym samodzielnym jego przygotowaniem oraz późniejszym sprzątaniem, rozciągając się na pół dnia. W końcu nie jestem jedynym dentystą w okolicy, prawda?

Wyraźne zaznaczenie swojego terenu nie jest łatwe, przynajmniej nie dla wszystkich. Trzeba czasem do tego dorosnąć, dojrzeć. Mam ponad trzydzieści wiosen i prawie dekadę pracy zawodowej na karku i dopiero się uczę, jak nie dać sobie wejść na głowę. Zazwyczaj bojąc się kogoś urazić, odpuszczałem kosztem własnego zdrowia psychicznego. Dziś staram się po prostu nie urazić siebie, a ze swoich decyzji nie muszę się nikomu tłumaczyć.
 
Najlepsze w zaznaczaniu swoich granic w relacjach jest to, że nie potrzebujemy do tego geodety, więc jest tanio, chociaż wydatki emocjonalne mogą być początkowo spore. Gdyby jednak wszelkie mury runęły straty finalnie byłyby dużo większe. Bylibyśmy, jak ćma lecąca do płomienia świecy. A to bardzo krótka podróż w jedną stronę, do wypalenia.