Ten pierwszy październik

Ten pierwszy październik
Adam Zyśk 
Lekarz dentysta stawiający jakość przed ilością. „Szkiełko i oko silniej mówi do niego niż czucie i wiara”, dlatego nie rozstaje się z lupami czy mikroskopem, a Mickiewicza woli zamienić na dobry kryminał Krajewskiego. W pracy zajmuje się głównie endodoncją, stomatologią zachowawczą i protetyką. W jego żyłach płynie rock and roll, choć ma w sobie dużo więcej pokory od rockowego muzyka. Lubi podróżować, eksperymentować w kuchni i czasem się powygłupiać.
Wszystko, co dobre, szybko się kończy. Właśnie dlatego prawdopodobnie ten rok tak okropnie się dłuży. Niekończące się pasmo niepokojących wiadomości, rynkowych spekulacji i karuzeli na giełdzie powoduje, że z pewną dozą niepokoju oczekujemy symbolicznego „Sylwestra”, którego koniec, jak należy mieć nadzieję, położy kres obecnej zawierusze.

Skoro cały ten rok możemy podsumować zdaniem „Kiedyś to było...”, no to może sprawdźmy, jak to faktycznie było? Skoro trzymasz w dłoni numer „Magazynu Stomatologicznego”, to z dużą dozą prawdopodobieństwa masz prawo posługiwać się skrótem „lek. dent.” przed nazwiskiem. Zapraszam na jesienną, sentymentalną podróż w przeszłość do pewnego października. Do tego pierwszego października.

Pierwsze niepewne kroki wśród strug jesiennego dżdżu w zupełnie obcym mieście. Kolory zanurzonej w złotej jesieni metropolii. Niepewny dźwięk pachnących skórą drewniaków, wycierających i tak już wytarte posadzki uczelnianych korytarzy. Smak pasztecików z pieczarkami i pomidorówki w pobliskim barze mlecznym, popijanych kompotem. Czy to właśnie smak młodości?

Szkolenie biblioteczne, wszyscy zagubieni, nowe znajomości. Każdy wychodzi z biblioteki z kilkoma kilogramami książek. Serio, aż tyle tego? Pierwsze przerażenie, ale i ekscytacja. Idzie nowe! Teraz jest nasz czas!

Zmarznięte palce w niewystarczająco ciepłych butach, skarpetki przemoczone od brodzenia w niezagrabionych liściach w kolorze brązu. Para wodna unosząca się z oddechów przechodniów i zarosiałe szyby komunikacji miejskiej. Plucha.

Pierwsze fartuchy... Aleśmy wyglądali! Od tej chwili większość z nas będzie używać fartuchów aż do emerytury. Laborki. Odczynniki, kolby, probówki, zlewki, pipety, sączki. Kolory, zapachy, niebezpieczne substancje, a nawet małe eksplozje. „Pamiętaj chemiku młody, wlewaj zawsze kwas do wody”. A gdy już musisz umyć probówkę po kwasie, upewnij się, że dokładnie ją opróżniłeś. Pierwsze wejściówki i smak zarwanych nocek. Piasek pod powiekami i odsypianie do późna.

Jeśli ktoś uważa, że przydała mi się w życiu znajomość strukturalnego wzoru chemicznego cerebrozydu, to dementuję. Ale warto było to przeżyć!

Pierwsze przyjaźnie, miłości, pierwszy śnieg. Dużo śniegu, wydeptane ścieżki, wysokie zaspy, odmrożone palce. Któż pamięta jeszcze takie zimy?
Pierwsze studenckie imprezy, studenckie czwartki, tanie piwo w tanim barze albo „meta” w akademiku. Długie nocne powroty pieszo przez zimowe uśpione miasto.

Pierwsza praca pomiędzy zajęciami, jeśli ktoś chciał dorobić co nieco. Promocje past do zębów, animacje dla dzieci, remonty elewacji, ulotki. Brało się, co było! Za uzbierane pieniądze można było w wakacje zaszaleć...

Debiut na anatomii i szybsze bicie serca. Gryząca woń formaliny, odcięte kończyny, szpilki w mięśniach, każda struktura po łacinie, nie więcej niż 30 sekund na preparat... I ta śmierdząca winda wożąca nieboszczyków na usługach uczelni na naszą salę zajęć. Blaszane, zimne wózki z ociekaczami do formaliny wytaczane przez młodego chłopaka koło trzydziestki, bruneta o posępnym spojrzeniu. Przez rok nie słyszałem, żeby wypowiedział chociaż słowo.

Pierwsze kolokwia, pierwsza sesja, znów zarwane nocki, obgryzione skórki, glukoza, kofeina, gorzki nikotynowy zapach, piasek pod powiekami. Prawdziwa, ludzka czaszka, spoglądająca na mnie z odrapanej szafki pustymi oczodołami. Standardowe, aczkolwiek nieco przerażające wyposażenie studenta stomatologii. Nawet nie chcę wiedzieć, kto i skąd ją wytrzasnął, ale myślę, że „przeżyła” i wykształciła kilka pokoleń medyków. To nawet prawdopodobne, że ktoś dzierży ją w dłoniach w tej właśnie chwili, kiedy to czytasz, punktując struktury anatomiczne czubkiem długopisu, próbując nazwać je po łacinie.

Przerwa zimowa, oddech! Przeżyliśmy! Jedziemy dalej! Ale zanim wrócimy do domu, skoczmy na piwko, żeby to uczcić! Aromatem tego trunku prawdopodobnie byśmy dziś wzgardzili... Tanie piwo z plastikowego kubeczka. Ale wtedy smakowało wybornie!

A potem kolejne sesje, kolejne nieprzespane noce, które powoli stają się rutyną, praktyki w szpitalu, pierwsi pacjenci i zupełnie niespodziewanie przyszło... Absolutorium. I bal dyplomowy po blady świt...

I wydaje się, że to było wczoraj. Te kolory, smaki, zapachy tego pierwszego października, tego pierwszego semestru, ta niepewność pomieszana z ekscytacją...
Nie da się tego podrobić.

To wszystko finalnie doprowadziło do miejsca, w którym jesteś teraz. Może nie ze wszystkiego jesteś dumny, a niektórych rzeczy nawet się wstydzisz, czegoś żałujesz. To normalne. Nie ma ludzi nieskazitelnych, a czasu nie da się cofnąć.

To Twoja droga! Tędy przyszedłeś, choć czasem było pod górkę. Retrospekcja, film na siatkówce, nostalgia. To wszystko Cię ukształtowało, jesteś wypadkową wydarzeń, sumą emocji. Pamiętaj jednak, że nadal trzymasz ster. Jesteś kapitanem tego okrętu. To Ty zdecydujesz, gdzie pokierujesz kroki w roku 2021. On będzie lepszy, wiesz to. Oby smakował równie wybornie, co ten pierwszy październik.